Kolejnym punktem naszej trasy jest Chefchaouen, piękne miasto położone w północnym Maroku. Zwiedzających przyciąga tu charakterystyczna architektura – błękitne fasady i chodniki. Ten błękit tworzy niesamowicie bajkowy klimat i pomaga się zrelaksować. Mieszkańcy mówią, że malują ściany ze względu na owady, które zwykły rzadziej siadać na niebieskich ścianach myśląc, że to woda. Nie wiadomo ile w tym prawdy, wiadomo jednak, że ten błękit sprawia, że Chefchaouen jest najpiękniejszym miastem Maroka.
Początki bywają trudne
Gdy weszliśmy na stację autobusową w Fezie, zaczepiła nas para młodych Hiszpanów informując, że wszystkie bilety do Chefchaouen zostały wyprzedane, gdyż odbywa się tam wielki festiwal muzyczny i jeśli chcemy możemy się zabrać z nimi taxówką. Wydało się to nam dziwne, więc dopytaliśmy ich, czy informacje mają z kasy biletowej, czy od taksówkarza. Zarzekali się, że od kasjerki. Kolejka do kasy była długa, więc uwierzyliśmy im na słowo. Zaczęło się więc targowanie z taksówkarzem. Zszedł do 500DH za naszą czwórkę. Zgodziliśmy się. Poprosił byśmy skierowali się w stronę jego auta, które stało na ońcu drogi. W drodze do samochodu zaczepił nas człowiek, który dopytywał się uporczywie, gdzie jedziemy i zaproponował, że podrzuci nas tam za niższą kwotę i w bardziej komfortowych warunkach. Opuścił cenę do 400DH, na co przystaliśmy. Okazało się, że kierowca był bardzo irytujący, jechał szybko, mówił dużo i bez sensu, ostatecznie niby nie miał wydać, więc wziął od nas 500DH (200zł – po 50zł za osobę). Całe szczęście karma się odezwała, bo cofając uderzył w betonowy ogranicznik i zniszczył sobie zderzak. Na miejscu okazało się, że o żadnym festiwalu nikt nie słyszał. Morał z tego taki – nie ufaj młodym hiszpańskim hipsterom!
[columns] [span4]
[/span4][span4]
[/span4][span4]
[/span4][/columns]
Potem już tylko lepiej
Adi (dziewczyna poznana w Fezie) poleciła nam hotel Casa Amina. Spełniał wszystkie nasze wymagania. Była tam ciepła woda, prąd, wygodne łóżko, Internet a hostel był położony w samym sercu miasta. Dostaliśmy nawet mapę centrum, która pomogła nam odnaleźć się wśród zakręconych uliczek. Chefchaouen jest idealnym miejscem na odpoczynek. Sprzedawcy nie są tu tak męczący, ceny nieznacznie niższe. Godzinami spacerowaliśmy po błękitnych ścieżkach strzelając migawkami aparatu niczym sowieccy snajperzy. Spotkaliśmy uroczą staruszkę wyprowadzającą kozy na skraju miasta, bandę dzieciaków okładających się patykami, czy wreszcie ekipę filmową kręcącą jakiś film. Miejska sielanka. Co chwila zaczepiał nas jakiś młodzieniec pytając „pssst, my friend, you wanna some hasz?” No tak, trafiliśmy do stolicy haszyszu, pewnie dlatego ludzie są tu tacy wyluzowani. ☺
[columns] [span4]
[/span4][span4]
[/span4][span4]
[/span4][/columns]
Rozsmakowani
W podróż zabraliśmy ze sobą LonelyPlanet, postanowiliśmy więc odwiedzić jedną z restauracji polecaną w przewodniku – Restaurant Morisco. Śniadanie było kiepskie, więc daliśmy lokalowi drugą szansę i poszliśmy tam też na obiad, który niestety był nieco parszywy. Jedyne co nas zaciekawiło to grupa młodych dziewczyn, które panicznie bały się kotów. Gdy zwierzaki wchodziły pod stół lub prosiły o resztki dziewczyny płakały i darły się wniebogłosy. Rozczarowani postanowiliśmy poszukać czegoś innego, mniej nastawionego na turystów i znaleźliśmy Chez Aziz. Byliśmy tam jedynymi białymi klientami, co nas zdziwiło, bo serwowali iście europejską kuchnię. Przyznam, że trochę zatęskniliśmy za porządną pizzą, czy porcją frytek a te były tam naprawdę dobre i tanie. Wisienką na torcie były przepyszne ciasta i świeżo wyciskane soki. Mniam!
[columns] [span4]
[/span4][span4]
[/span4][span4]
[/span4][/columns]
Wszystko co dobre, szybko się kończy
Dwa dni minęły bardzo szybko, choć gdybyśmy spędzili więcej czasu w Chefchaouen moglibyśmy zacząć narzekać na nudę. To urokliwe i spokojne miasteczko, które zmusza by choć na chwilę zwolnić i odpocząć. Chefchaouen żegnało nas porannym śpiewem z meczetów, który niczym stereo dźwięczał z różnych stron. Słońce powoli wschodziło, ludzie czyścili witryny i zamiatali ulice szykując się na kolejny pracowity dzień, a my byliśmy już jedną nogą w domu. Przed nami ostatnia stacja – Nador.
Miasto miliona kotów
[columns] [span4]
[/span4][span4]
[/span4][span4]
[/span4][/columns]