W malowniczych dolinach Atlasu można znaleźć miejsca, gdzie czas zatrzymał się setki lat temu. Rdzenni mieszkańcy tej części Afryki nie chcą porzucić swoich tradycji i wciąż prowadzą wędrowny tryb życia, za domy mając wydrążone jaskinie. To Berberowie – Wolni Ludzie.
Wolni Ludzie
Tysiące lat przed arabską kolonizacją, większość Afryki Północnej, od morza Śródziemnego do Nigru i od Atlantyku to Egiptu, była domem Berberów. Na terenie tym, zwany Maghrebem, odnajduje się Berberyjskie naskalne malowidła datowane na 10 000 p.n.e. I choć kolonizowani oraz asymilowani byli przez Rzymian, Arabów i Europejczyków, nie utracili swojej tożsamości. I dalej żyją tak, jak sami siebie nazywają. A nazywają się Amazigh – Wolni Ludzie.
Według różnych źródeł, w Maroku żyje od 10 do 20 milionów Berberów, co stanowi 25-50% całej populacji kraju. Zamieszkują głównie rejony Atlasu, gór Rif oraz Sahary i charakteryzują się dużym zróżnicowaniem, zarówno pod względem języka (ci z południa Maroka nie dogadają się z tymi z wybrzeża Morza Śródziemnego) jak i wyglądu. Sam wygląd Amazighów jest nie lada ciekawostką. Nie rzadko spotyka się Berbera o niebieskich lub zielonych oczach. Ich skóra i włosy bywają jasne, a wśród odnalezionych mumii wiele było rudzielcami. Analizy DNA odnalazły ślady wskazujące na pochodzenie Lapońskie, a więc z terenów obecnej Skandynawii! Nie brak też korzeni Semickich.
Berberowie, pod wpływem arabskich zdobywców, przeszli na islam, jednak w życiu kierują się głównie tradycjami, często odbiegającymi od przykazań Koranu. Są na przykład monogamistami, a kobiety mogą się u nich cieszyć dużo większą swobodą.
Przez wieki Berberowie prowadzili koczowniczy tryb życia, wyznaczany przez tereny pastewne i pory roku. W morderczą pustynię wyruszały karawany, wioząc złoto do Timbuktu i wracając tą samą, 52 dniową trasą z ładunkami soli, a zbocza gór przemierzali pasterze prowadzący stada owiec i kóz. I choć zamknięta granica z Algierią i szybsze środki komunikacji zredukowały karawany do, co najwyżej kilkudniowej wycieczki dla turystów, a wielu Berberów osiadło w założonych osadach lub wyjechało do miast, o tyle w górach Atlasu dalej można spotkać rodziny nomadów, żyjące jak ich przodkowie – w wydrążonych jaskiniach.
W Atlasie
Polubiliśmy Berberów od pierwszej chwili w Maroku, wraz z poznaniem Houssina, który napisał do nas, gdy jeszcze w Polsce szukaliśmy noclegów, i zaoferował gościnę. Odebrał nas też z lotniska, zapoznał z lokalną kuchnią i wprowadzał w zawiłości kraju. W dalszej podróży jeszcze dwukrotnie korzystaliśmy z gościny ludzi poznanych przez Couchsurfing, również Berberów, którzy tak jak Houssin, okazali się przemili i życzliwi. Bardzo cieszyliśmy się więc gdy w górskiej miejscowości Boumalne Dades, poznaliśmy przewodnika, który zaoferował nam trekking po berberskich wioskach i Dolinie Nomadów, jednym z kilku pozostałych miejsc, które zamieszkują koczownicy.
Naszą wędrówkę rozpoczynamy o świcie. Najpierw lokalnym busikiem, potem piechotą, podziwiając bajeczne krajobrazy Atlasu, gór z których podczas zimy można zjeżdżać na nartach, po czym wsiąść do samochodu i po dwóch godzinach na tych samych nartach zjechać z saharyjskiej wydmy. Ośnieżone szczyty są poza zasięgiem naszego wzroku, ale otaczające nas góry i wzgórza, mieniące się rożnymi odcieniami czerwieni i zieleni, zapierają dech w piersiach.
Po drodze mijamy osady, zbudowane według prastarej receptury – z gliny, trzciny i kamieni. Na zboczach kobiety zbierają drewno lub robią pranie w strumieniu. Mężczyźni pracują w miasteczkach lub handlują na suku – arabskim targu. Na noc zatrzymujemy się w jednej z takich osad – ostatnim bastionie „cywilizacji” przed Doliną Nomadów. Mohammed, nasz przewodnik, gotuje z nami tadżin, tradycyjne marokańskie danie, z mięsem i warzywami, przygotowywane w glinianym stożkowanym naczyniu. Po kolacji, wskakujemy pod 6 koców (w nocy było poniżej zera, a tutejsze mury mają za zadanie głównie chłodzić, a nie grzać). W tą mroźną noc rozgrzewa nas myśl, że jutro wreszcie spotkamy nomadów, a co więcej, wprosimy się do nich na herbatę!
Z wizytą w Dolinie Nomadów
Wyruszamy nad ranem, szybko zostawiając ostatnie zabudowania za sobą. Trochę zaskakuje nas, że przez środek doliny biegnie piaszczysta droga, a co jakiś czas mknie nią samochód z przyklejonymi do szyby turystami. Nie jest to jednak częsty widok i mieszkańcy doliny nie dają z siebie zrobić skansenu na miarę etiopskiej Doliny Omo.
Co i rusz widzimy stada owiec i kóz, pilnowane przez obserwujące nas w skupieniu dzieci. Rzadziej wypatrujemy w oddali małe jaskinie, póki co wszystkie opuszczone. Nie udało nam się ustalić jak wielu Berberów wciąż prowadzi koczowniczy tryb życia. Może jest to 100, a może i 1000 rodzin. Wiadomo jednak na pewno, że dolina, którą przemierzamy jest jednym z wielu takich skupisk.
Zbliżamy się w końcu do zamieszkałej jaskini. Panuje tam spory tłok, okazuje się, że ma miejsce mały zjazd rodzinny. Nie wiemy, czy rodzina jest „miastowa”, czy też koczownicza. Mimo tłoku, zostajemy zaproszeni na herbatę. Nasz przewodnik oczywiście zostawia nomadom jakaś sumkę (sądząc po brzęku monet, raczej niewielką), dla naszych gospodarzy to możliwość dorobienia kilku groszy. W jaskini „kuchennej” w prowizorycznym, glinianym piecu, piecze się smakowity chleb, my zaś siadamy w drugiej pieczarze – mieszkalnej. Jest jeszcze trzecia, służąca z zagrodę, a nieopodal stoi namiot. Tak wygląda cało gospodarstwo. Jaskinie wydrążone są ręcznie i są niewielkie, nie mamy pojęcia jak mieści się w nich cała rodzina.
Siadamy na kocu, a gospodyni gotuje na butli gazowej wodę na herbatę, zwaną berberyjską whisky. Napój oczywiście jest bezalkoholowy, a nazwa obrazuje po prostu lokalne poczucie humoru. W odróżnieniu od tradycyjnej marokańskiej herbaty, do tej nomadzkiej, zamiast mięty, dodaje się gałązki tymianku. Picie herbaty to w całym kraju prawdziwy ceremoniał i tradycja narodowa (choć herbata pojawiła się tu dopiero w XIX w. wraz z brytyjskimi kolonizatorami). Marokańczycy upodobali sobie zwykle chińską zieloną herbatę typu gunpowder. Kluczowym składnikiem są zioła – mięta, lub jak w tym rejonie, tymianek. Do tego naprawdę duża ilość cukru. Samo zaparzanie i nalewanie też nie może być byle jakie. Herbatę wlewa się do szklanek z dużej wysokości, aby otrzymać charakterystyczną piankę. Po nalaniu do szklanek, napój zlewa się z powrotem do czajniczka i czynność powtarza kilka razy, podobno, aby herbata dobrze się wymieszała. Ilość spożywanych dziennie szklanek naparu może wynosić nawet kilkanaście, a za jednym, podejściem powinno się pić trzy, zgodnie z marokańskim powiedzeniem:
„Pierwsza szklanka jest gorzka jak życie.
Druga jest tak silna, jak miłość,
Trzecia z nich jest tak słodka jak śmierć.”
Po chwili na stole ląduje też chleb i oliwa, a do posiłku dołącza jeszcze dziadek i mały chłopiec, ściskający w ręku lalkę Barbie. Zajadamy ze smakiem uśmiechając się do siebie, bo oczywiście nie znamy żadnego wspólnego języka. Próbujemy w związku z tym wypytać o wszystko naszego przewodnika.
Życie nomadów ściśle związane jest z ich stadami. To zwierzęta dają pożywienie i odzież. Są też ich siłą handlową. Mężczyźni, gdy kończą się tereny pastewne, wyruszają ze stadami na wiele miesięcy w góry. Kobiety, starcy i dzieci pozostają zaś w jaskiniach, doglądając obejścia i mniejszych części stada.
Mohammed opowiada również o kłopotach z edukacją – młodzi nomadzi nie mają jak się dostać do szkół, a nawet jak by mieli, to ponieważ nie mają oficjalnego miejsca zamieszkania, nie mają też szkoły do której mogli by pójść. Dodatkowo każda para rąk jest potrzebna do opieki nad zwierzętami. Sytuację próbuje się rozwiązać, organizując szkoły objazdowe, lecz nie poprawia to zbytnio sytuacji. Z tego i wielu innych powodów, wielu młodych ucieka do miast,a populacja nomadów kurczy się z każdym rokiem.
Po kilku szklaneczkach herbaty dziękujemy za gościnę i żegnamy się. Opuszczając dolinę długo jeszcze myślimy o tych niezwykłych ludziach, wciąż opierających się cywilizacji, żyjących według własnych zasad i tradycji, jak… wolni ludzie.
WOW! Piękne zdjecia i ciekawe opowiadanie!